Ks. Jan Czuba
Ks. Jan Czuba – syn Stanisława i Marii Paprockiej, urodził się 5 czerwca 1959 r., w Pilźnie. W latach 1966-1974 uczęszczał do szkoły podstawowej w rodzinnej wiosce Słotowej. Dalszą naukę kontynuował w Liceum Ogólnokształcącym w Pilźnie, gdzie 2 czerwca 1978 r. złożył egzamin dojrzałości. Przez kolejne sześć lat (1978-1984) studiował w Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie, w którym pełnił funkcję prezesa kleryckiego koła misyjnego. Po ukończeniu studiów seminaryjnych, z tytułem magistra teologii, 27 maja 1984 r. przyjął w tarnowskiej bazylice święcenia kapłańskie z rąk bp. Jerzego Ablewicza.
Posługę kapłańską rozpoczął w Bobowej jako wikariusz parafialny – od 26 czerwca 1984 r. do 27 lipca 1988 r. Następnie odbył roczne przygotowanie do pracy na terenie Afryki w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie i 2 czerwca 1989r. otrzymał krzyż misyjny z rąk abp. Jerzego Ablewicza. Wyjechał do Kongo-Brazzaville i rozpoczął pracę na misji w Mindouli. W 1992r. mianowany został proboszczem parafii św. Tomasza Apostoła w Loulombo. Ofiarne życie młodego Misjonarza zakończyło się 27 października 1998 r., kiedy został zastrzelony na terenie swojej misji, tuż przy plebani. Pogrzebano go w pośpiechu w pobliżu kościoła w Loulombo. Praca ks. Jana na afrykańskiej ziemi była dla niego znakiem wybrania. Oddawał się całkowicie swojej kapłańskiej posłudze, zwłaszcza w dojazdach do kaplic położonych na terenie górzystym. Miał do obsługi 15 wspólnot w 36 wioskach. Piechotą przebywał 20-30 km w skwarze afrykańskiego słońca, w odgłosach strzałów trwającej wojny domowej. Na marginesie głównych zajęć duszpasterskich zajmował się budownictwem (dom dla sióstr, szpitalik, apteka), pszczelarstwem, hodowlą owiec, masarstwem uczył zawodów i radzenia sobie w życiu. Ks. Jan wiedział, że na misji jest niebezpiecznie, trwała wojna domowa, jednak nie chciał pozostawić swoich parafian, którzy mogli liczyć jedynie na niego. Kilka miesięcy przed śmiercią wyznał: „Ta misja w Loulombo jest moja, jest moją misją z wyboru.(…) Żyję ich życiem, a oni żyją moim.(…) Moje serce zakorzeniło się tam”. Ks. Jan Czuba przeżył 39 lat, w tym 14 lat kapłaństwa, z czego 4 lata w Bobowej a 9 lat na misjach.
22 października 2008 r. bp Wiktor Skworc poświęcił tablicę upamiętniającą ks. Jana Czubę, w 10-ą rocznicę jego męczeńskiej śmierci.
Poniżej prezentujemy tekst II rozdziału książki ks. Jana Bartoszka pt. „Miłość przypieczętowana krwią. Ksiądz Jan Czuba. Życie – świadectwo – męczeństwo”. Wydawnictwo Biblos 2008
Nic nie przemawia tak skutecznie do drugiego człowieka, jak zgodność tego, co się mówi, z tym, jak się postępuje. Ksiądz Jan Czuba doskonale o tym wiedział, dlatego w życiu zawsze starał się mieć na uwadze tę zależność między przekazywaną treścią, a codzienną postawą życiową. Zaufanie Bogu i Matce Bożej Bolesnej Bobowskiej pozwalało mu przezwyciężać codzienne problemy i dodawało sił w byciu zawsze dla drugiego człowieka. „Jestem wdzięczna Bogu – napisała po latach pani Barbara Kowalska z parafii Bobowa – że pozwolił mi przez cztery lata żyć obok człowieka, który ukochał Boga i bliźnich tak bardzo, że oddał za nich życie”.
Charakterystycznym przejawem troski i odpowiedzialności człowieka za powierzone mu zadania jest gotowość do składania ofiar. Dlatego prawdziwie może zwyciężyć tylko ten, kto potrafi dźwigać krzyż, kto jest gotowy do składania ofiar i wyrzeczeń, kto wyrzeka się wszystkiego, co jest przeciwne przykazaniom Boskim i Ewangelii. Dotychczasowe spełnianie woli Bożej przez księdza Jana nie było łatwe, wymagało wiele trudu, pracy i poświęcenia, a co życie miało mu przynieść jako kapłanowi, tego jeszcze nie wiedział.
1. Współpracownik proboszcza
Jako neoprezbiter 28 czerwca 1984 r. został skierowany do pracy w parafii pw. Wszystkich Świętych w Bobowej. Tam właśnie dał się poznać jako człowiek o silnym poczuciu obowiązku. Sumienne wykonywanie powierzonych zadań wymagało od niego bezustannego wysiłku jako początkującego duszpasterza. Na pierwszy rzut oka wydawał się człowiekiem zamkniętym, niedostępnym dla drugiego, jednak to były tylko pozory. „Należał do ludzi, których zapamiętuje się na długo, a nawet na całe życie. Już podczas pierwszego spotkania miałam wrażenie – mówi jedna z parafianek, p. Barbara Kowalska – że znam Go od dawna. Sprawiała to bardzo miła aparycja, życzliwy uśmiech, miły głos, umiejętność dostosowywania się do sytuacji, umiejętność słuchania innych i inteligencja. Dochodzi do tego «sylwetka kapłana» – cierpliwego, grzecznego, zawsze niosącego pomoc innym, traktującego swą posługę duszpasterską bardzo poważnie – jako służbę Bogu i ludziom”. Lgnął do ludzi, starał się im służyć. Przez swój uśmiech szybko nawiązywał kontakt z innymi, zwłaszcza dzieci bardzo go lubiły. Dużym szacunkiem cieszył się wśród młodzieży, a szczególne wrażenie na młodych robiła zgodność jego życia z zasadami, które głosił. Nigdy nie usiłował narzucać im siłą swoich własnych przekonań religijnych, nie wdawał się w teoretyczne rozważania i nie moralizował, ale wszystko polecał Panu Bogu na modlitwie. Przykładem może być wspomnienie o księdzu Janie jednej z parafianek: „Nie lubił, jak paliłam papierosy. Kiedy rzuciłam palenie, powiedział: «Wiesz, modliłem się do Matki Bożej Bolesnej Bobowskiej o ten dzień i zostałem wysłuchany». Byłam mu za to bardzo wdzięczna”. To może drobny szczegół, wydawałoby się nieistotny, jednak pokazuje księdza Jana jako duszpasterza zatroskanego nawet o najdrobniejsze problemy swoich parafian, które przede wszystkim polecał Bogu. Przyciągał do religii i Boga swoją pracą dla bliźnich. Swoim życiem ukazywał istotę chrześcijaństwa.
O wrażeniu, jakie zrobił w swej pierwszej parafii, mówi ks. prał. Stanisław Chrzan, proboszcz parafii Bobowa: „Nowy, nieznany człowiek jest niezwykle wielką niewiadomą. A tu trzeba z nim żyć i pracować. Jaki on będzie, jak układać się będą wspólne stosunki?
Takie pytanie pojawiło się, gdy miał do Bobowej przyjść ksiądz Czuba, którego po święceniach skierowano właśnie tu. Po krótkim czasie wiedziałem, jaki jest. Okazał się być kapłanem wielkiego serca, całkowicie oddanym sprawie Bożej i ludziom. Łatwość kontaktu z innymi wykorzystywał w swej pracy. Wierni, widząc okazywaną wielką dobroć i życzliwość, garnęli się do niego. Szczególnie szybko zyskał sympatię i szacunek młodzieży. Wykorzystał to do zorganizowania grup apostolskich. Ponieważ kochał góry, zabierał ze sobą młodzież, ukazując jej ich piękno. Nie zatrzymywał się na stworzeniu, ale myśli młodych kierował raczej ku Temu, kto stworzył to piękno. Zawsze był chętny do pracy i gotowy wyręczyć proboszcza. Wystarczyło o czymś wspomnieć, a on już był chętny. Nie czekał, by go proszono, sam pomagał. Pomagał też kapłanom sąsiednich parafii. Z życzliwością i uśmiechem przyjmował kapłanów u siebie. Nie szczędził czasu, by ich odwiedzać i to nie tylko tych młodych, ale i starszych, których darzył wielkim szacunkiem. Ta jego dobroć i życzliwość nie były wynikiem szukania uznania u innych, ale wypływała z głębokiej wiary, umiłowania Boga i człowieka. Służyć ludziom było niejako hasłem jego życia”. Podobne świadectwo złożył ks. Piotr Pabis, który w latach 1986-1988 współpracował z księdzem Janem w parafii Bobowa: „Księdza Jana Czubę poznałem już w Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie. Był ode mnie starszy o dwa lata, więc przez cztery lata mieszkaliśmy pod jednym dachem, dążąc do tego samego celu – kapłaństwa. Kiedy pod koniec sierpnia 1986 r., po święceniach kapłańskich, przyszedłem na parafię do Bobowej, ksiądz Jan pracował tam już od dwóch lat. Razem pracowaliśmy kolejne dwa; po tym okresie ksiądz Jan wyjechał do Warszawy na kurs przygotowujący go do pracy misyjnej w Afryce. Dla mnie był to niezapomniany czas w moim kapłańskim życiu. Kiedy piszę te słowa, będące wspomnieniem o nieżyjącym już od roku księdzu Janie, łza się kręci w oku. W sercu natarczywie odzywa się raz po raz pytanie: «Dlaczego życie jest tak brutalne, dlaczego śmierć dotyka bardzo często tych, którzy w życiu są najbardziej potrzebni?».
Pamiętam, gdy po pogrzebie swojej mamy, wrócił na plebanię (wikarówkę) i wieczorem przyszedłem do jego pokoju, nie płakał, ale przy herbacie powiedział: «Pamiętaj, Piotrze, życie mamy tylko jedno i ważne jest, aby go dobrze przeżyć». Myślał zapewne o śmierci swojej ukochanej mamy, nie przypuszczając wtedy, że za 10 lat on dołączy do niej w niebie.
Jakim był? Jest nietaktem stawiać wobec niego takie pytanie. Był wszystkim, co łączy się z dobrem, poświęceniem i ofiarą. Dla mnie był starszym kolegą, który wprowadził mnie w tajniki pracy duszpasterskiej. Zawsze życzliwy, bezinteresowny, uśmiechając się, otwierał drzwi swojego pokoju i mówił: «Przyjdź na kawę, coś ci ciekawego opowiem z katechezy w szkole średniej». A warto było go słuchać, ponieważ miał bardzo głębokie i bogate przemyślenia, którymi karmił także młodzież na katechezie. Jego mieszkanie było zawsze dla każdego otwarte, zwłaszcza dla ludzi młodych. Pamiętam te wieczory, kiedy gromadziła się u niego młodzież, miejscowa i z internatu, na pierwsze filmy religijne odtwarzane z video. Niezapomniane chwile, chociaż tak wiele czasu upłynęło, kiedy poszliśmy z bobowskiej parafii”.
2. Duszpasterstwo młodzieży
W Bobowej jego praca, jako wikariusza czterotysięcznej parafii, była skoncentrowana głównie na codziennym odprawianiu Mszy Świętej, spowiadaniu, odwiedzaniu chorych i ludzi znajdujących się w trudnym położeniu, udzielaniu lekcji katechizmu dzieciom i młodzieży. Spośród ówczesnych wikarych nie wyróżniał się niczym szczególnym. Spełniał cały zakres obowiązków kapłańskich – od sprawowania liturgii, przez katechezę i posługę sakramentalną, po pracę w kancelarii. Około 25 godzin tygodniowo nauczał religii w klasach szkoły podstawowej i licealnej. Ks. Leszek Leszkiewicz, uczeń księdza Jana, były misjonarz w Ekwadorze, obecnie student misjologii w Rzymie, tak zapamiętał swojego katechetę z liceum: „Potrafił przeżywać wielką radość z małych rzeczy. Swoim charakterystycznym śmiechem umiał rozweselić innych. Stąd może nic dziwnego, że bardzo kochał przyrodę. Byłem z nim raz w górach i widziałem, jak potrafił pochylać się nad maleńkim kwiatkiem i mówić o pięknie przyrody, ale zawsze tak, że ten podziw dla niej przeradzał się w podziw Boga. To była katecheza, w którą bardzo się angażował”.
Wielu uczniów księdza Jana podkreśla jego zamiłowanie do gór, którym zarażał innych i przyciągał do siebie. „Największym magnesem była pasja księdza Jana – chodzenie po górach”, wspomina jedna z uczestniczek górskich wypraw”, Małgorzata Molendowicz. „Dzisiaj myślimy, że chciał nas zbliżyć do Boga poprzez ukazywanie piękna otaczającego świata, tam uczył nas Go szukać. Dopiero dzisiaj, patrząc z dłuższego dystansu, dostrzegamy prawdziwy wymiar tych górskich wędrówek”. „Pamiętam msze odprawiane przez niego w górach – dodaje Urszula Motyka. – Nieraz gdzieś wśród kamieni. Czasami udawało się w schronisku. Raz nad Morskim Okiem przyłączyła się do nas spora grupa osób. Nie wszyscy jednak pozwalali na odprawianie Mszy Świętej w schroniskach. Zawsze chodził w kapeluszu. Kupił go od jakiejś handlary i nigdy nie odkładał. Zabierał go w Tatry, kapelusz pojechał z nim też do Afryki”. Ksiądz Jan doskonale zdawał sobie sprawę, że góry kształtują młodego człowieka, stawiają mu wysokie wymagania, uczą przezwyciężania słabości, zaufania ludziom, a przede wszystkim otwierają na Boga. Tam właśnie, podczas górskich wypraw, uczuł młodych prawdziwej rozmowy z Bogiem.
Wtedy bodaj najbardziej ksiądz Jan dał się poznać jako człowiek z ogromnym poczuciem humoru, skory do żartów, wygłupów, a jednocześnie niezwykle zasadniczy i konsekwentny. Ta stanowczość i pewien rygoryzm nie zniechęcały młodych do niego, wręcz przeciwnie, imponowały im, bowiem stosował je również wobec siebie. We wspomnieniach bobowskiej młodzieży pozostał jako człowiek bardzo czytelny i autentyczny. Nigdy nie chciał się przypodobać czy zdobyć sympatii młodych łatwymi pochlebstwami. „Bardzo szczery i otwarty, dawał nam poczucie bezpieczeństwa, wyznaczając jasne reguły postępowania. Nie akceptował relatywizmu, zwłaszcza w sprawach wiary i religii. Zło nazywał złem, dobro dobrem”.
Ksiądz Jan dla wielu młodych z parafii Bobowa był wielkim autorytetem. Wielu spotkania z nim wspomina po latach jako „duchową przygodę”, nazywając go „niezwykłym człowiekiem”, a siebie „grupą szczęśliwców”. Uczestnictwo w grupie apostolskiej traktowali jako osobiste zaproszenie do współpracy, gdzie każdy mógł wnieść całe bogactwo swojej osoby bez narażenia się na kpinę czy niezrozumienie. „Przede wszystkim – wspomina jedna z uczestniczek – odwoływał się do naszych młodzieńczych zainteresowań i w ten sposób przyciągał nas do siebie”. Jego otwartość na młodych, rozumienie ich potrzeb i poświęcanie im czasu zaowocowały tym, że w parafii powstało kilka grup młodzieżowych. Aby mogły one właściwie funkcjonować, ksiądz Jan kilka osób wysyłał na oazy animatorów grup apostolskich. Dbał więc, by znaleźć i zaangażować jak najwięcej młodzieży. Organizował wraz z nimi zabawy andrzejkowe, karnawałowe, spotkania opłatkowe, a w okresie Bożego Narodzenia wspólne kolędowanie, podczas którego przebierał się za jasełkową postać. Chętnie zapraszał młodych w nieco węższym gronie również do siebie, do mieszkania, na herbatę i dyskusję. Uczestniczka takich spotkań tak je wspomina: „Szczególnie miłe i ważne były dla nas prywatne spotkania przy herbatce w mieszkaniu u księdza Jana, gdy w kilkuosobowym gronie rozmawialiśmy o przeczytanych książkach, oglądaliśmy filmy, między innymi niedostępną «Pokutę». Ksiądz Jan wyjaśniał nam, na czym polega wolność, życie w wolnym kraju, ukazywał absurdy komunizmu”.
Te wizyty miały dla młodzieży charakter formacyjny, a nie tylko towarzyski, wpływały na ich postrzeganie świata i kształtowały postawę wrażliwości na drugiego człowieka i jego potrzeby. W późniejszym czasie, podczas pobytu księdza Jana na misjach, zaowocowały tym, że to właśnie uczestnicy tych spotkań organizowali paczki z ubraniami i żywnością i wysyłali do Afryki, aby w ten sposób wesprzeć jego misyjną działalność. Wiąże się z tym jedna zabawna historia, o której opowiada Urszula Motyka: „Nie był przyzwyczajony do tamtejszego jedzenia. Wyjechał pod koniec lat osiemdziesiątych, u nas były braki w sklepach, a jemu trzeba było coś wysłać, żeby nie cierpiał na niestrawność. Składaliśmy się i wysyłaliśmy zupki w proszku. Chyba ze trzy lata. W paczkach były zupy i książki. Raz chcieliśmy być dobrzy i posłaliśmy czekoladę. Roztopiła się w afrykańskim upale. Napisał potem do nas, że pierwszy raz w życiu czytał czekoladowy tomik wierszy”. Ksiądz Jan starał się, gromadząc młodzież, nie koncentrować ich wokół swojej osoby, ale chciał zaszczepić w nich pragnienie wspólnego odkrywania Boga i poszukiwania go na kartach Biblii. „Zupełnie spontanicznie pragnęliśmy spotkać się ze sobą – wspomina Urszula Zarzecka – modlić się, śpiewać, czytać Biblię, dyskutować o ważnych dla nas sprawach. Niezapomniane pozostaną też wieczorne nabożeństwa przy blasku świec i dźwiękach gitary. Budziło to w nas niezwykle silne poczucie wspólnoty”.
Aby mieć się gdzie spotykać, młodzież bardzo mocno zaangażowała się w wykończenie salki w nowo wybudowanym domu katechetycznym. Pieniądze na uposażenie zebrali podczas świątecznego kolędowania. To była również dla nich lekcja odpowiedzialności i troski o miejsce ich spotkań.
3. Apostolstwo chorych
Ksiądz Jan chciał zaszczepić w młodzieży również wrażliwość na ludzi starych, chorych i cierpiących. Dlatego bardzo często podczas odwiedzin chorych z okazji pierwszego piątku zabierał ich ze sobą. Zorganizował grupę młodzieży, która przygotowywała pieśni i oprawę liturgiczną na Mszę Świętą sprawowaną w domach ludzi przykutych chorobą do łóżka. Pani Olga Bogusz, której chorych rodziców ksiądz Jan odwiedzał z okazji pierwszego piątku, wspomina: „Znając moje trudne warunki, sam dzwonił do mnie do pracy, by uzgodnić godziny odwiedzin chorych. Wraz z nim wkraczała do odwiedzanego domu radość, dobroć, współczucie i głęboka pobożność. Z chorymi i staruszkami rozmawiał jak syn, okazując im szacunek i współczucie”. Chorzy byli mu za tę posługę bardzo wdzięczni. Ich bowiem dom stawał się kościołem, a dni samotności przemieniały w radosne spotkanie z Chrystusem, którego przynosił im ksiądz Jan. Ta posługa również jemu samemu dawała wiele radości.
Ksiądz Jan miał ten wielki dar kontaktu z ludźmi i zawsze podchodził do nich z wielkim sercem i życzliwością. Pani Maria Hebda wspomina jego wrażliwość, jakiej doświadczyła, znajdując się w trudnej sytuacji materialnej. „Ksiądz Czuba, będąc w Bobowej, uczył religii moją córkę Elżbietę. Była ona chora i miała przejść bardzo poważne operacje. Denerwowała się, narzekała, płakała. Przed samym jej wyjazdem do Zakopanego przyszedł ksiądz Jan i starał się ją pocieszyć, obiecał, że ją odwiedzi. Pojechała bardzo uspokojona i pełna nadziei. Po pierwszej operacji nikt nie mógł jej odwiedzić. Przeżyła to bardzo boleśnie. Przyszedł czas na drugą operację. W momencie przewiezienia córki na salę z bloku operacyjnego pojawił się, ku zaskoczeniu nas wszystkich, ks. Jan. Elżbieta była zachwycona. Jego słowa pociechy działały na dziecko jak balsam. Po miesiącu przywieźliśmy córkę ze szpitala do domu. W dniu tym przyszedł ksiądz Jan, a raczej przyjechał na rowerze. Druga operacja nie udała się – hak podtrzymujący łopatkę wypadł. Podczas trzeciej operacji córka straciła bardzo dużo krwi. W szpitalu dowiedziałam się, że za krew muszę zapłacić. Był to dla mnie szok. Skąd wziąć na to pieniądze, dopiero wykosztowaliśmy się tak bardzo, że w domu nie było nic. Proszę mi wierzyć – w momencie, kiedy stałam przed lekarzem, który mi o tej odpłatności powiedział, i kiedy w głowie miałam zupełny chaos, pojawił się, niczym Anioł Stróż, ksiądz Czuba. Momentalnie zauważył moją rozpacz i zapytał lekarza, o co chodzi. Kiedy ten wyjaśnił zaistniałą sytuację, ksiądz Jan wyjął pieniądze i zapłacił za krew, za krew, która była niezbędna, by uratować moje dziecko. Czy może być coś piękniejszego od tego gestu miłości?”.
Ksiądz Jan tę posługę wśród chorych traktował z pewnością jako realizację Chrystusowego wskazania: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Ta wrażliwość miała również swoje odniesienie do matki, która w rodzinnym domu zmagała się z chorobami i dolegliwościami starczego wieku. Ksiądz Jan doskonale wiedział, że choroba i cierpienie to płaszczyzna ludzkiego życia, w której człowiek doświadcza tajemnicy Chrystusowego krzyża. Dlatego potrzeba do ludzi dotkniętych tym krzyżem podchodzić z wielkim szacunkiem, aby wiedzieli, że nie są samotni i opuszczeni, aby wiedzieli, że są potrzebni i ważni, pomimo tego, iż bezpowrotnie minęła ich młodość. Pragnął traktować każdego człowieka indywidualnie, nawiązywać z nim relacje osobowe, by ten czuł się zauważony i doceniony. Tę postawę wobec chorych i cierpiących, którą wypracował w parafii Bobowa, rozwinął w swojej pracy misyjnej, tworząc punkty medyczne i apteki na terenie podległym jego duszpasterskiej trosce.
4. Zabawa w teatr
Inną formą duszpasterskiego oddziaływania na ludzi i przekazywania im wartości religijnych było zaangażowanie księdza Jana w działalność teatru parafialnego. Ten, wydawałoby się, epizod w pracy duszpasterskiej księdza Jana miał dla niego ogromne znaczenie. „«Zabawa w teatr» – wspominał po latach – była najwspanialszym okresem w moim młodym życiu kapłańskim. Nauczyłem się otwartości na drugiego człowieka, nawiązywania kontaktu z ludźmi. Było to dla mnie ważne kiedyś i jest ważne dzisiaj. Dawna «zabawa w teatr» stała się rzeczywistością. «Teatr wojennego życia» dał mi szansę nie grania, ale bycia kimś, kto jest potrzebny innym. Pierwsza wojna pozwoliła mi zasiadać w gronie mediatorów. Zwrócono się do mnie o pomoc w prowadzeniu rozmów pokojowych, w rozwiązywaniu bieżących problemów. Ważne było, że umiałem nawiązywać kontakt z ludźmi o różnych poglądach. Druga wojna, podobnie jak pierwsza, wojna plemienna, wojna o władzę, nie zakończyła się definitywnie. Nadal grasują bandy, które zagrażają cywilnej ludności. Początkowo były to groźne starcia na północy kraju, z biegiem czasu cały ciężar ich skutków przeniósł się na południe i tak jest do dziś. A więc mój «teatr wojenny» jeszcze się nie skończył i to właśnie on dał mi «rolę» wiceprezydenta w komitecie pokoju w moim regionie”.
Ks. prał. Stanisław Chrzan wspomina tę działalność księdza Jana jako możliwość związania młodzieży z parafią i ukazywania jej przesłania, jaką niesie ze sobą sztuka teatralna. Pani Barbara Kowalska, która odpowiadała za całokształt pracy teatralnej, opisuje pierwsze spotkanie księdza Jana z teatrem parafialnym: „W teatrze, który miałam i mam przyjemność prowadzić, grał już ks. Piotr Pabis, który pewnego wieczoru przyprowadził nowego księdza. Był to człowiek bardzo młody, nieśmiały, który jak się okazało, nie chciał grać, a raczej przyszedł przypatrzyć się i spędzić z nami wieczór. Od tego jednak wieczoru rozpoczęła się nasza wspólna przygoda teatralna. Byliśmy już po wystawieniu «Jasełek» według Jana Zięby, «Betlejem polskiego» Rydla i «Zemsty» Aleksandra Fredry. Namówieni przez księdza Jana postanowiliśmy zagrać sztukę «Blaszany kubek», «Gościa nieoczekiwanego » i «Sługę Niepokalanej». Ksiądz Jan był dobrym duchem naszego teatru, osobą odpowiedzialną za scenę, za stroje, za przywożenie i odwożenie grających osób, za dokarmianie nas w czasie prób i po prostu był niezastąpiony. Wiem, że najbardziej przeżył przygotowania i wystawienie sztuki «Sługa Niepokalanej»”. Bez wątpienia rolę, jaką wyznaczył mu Bóg, ksiądz Jan odegrał najlepiej, jak tylko mógł, bo nie musiał grać – pozostał sobą. I to ona zapewniła mu – jak wierzymy – miejsce u boku Tego, któremu był wierny całym sercem i całą duszą.